Być może mam w sobie coś z masochisty, ale wbrew temu jak maniakalnie polowałam na ów tom, wcale nie rzuciłam się na niego jak nałogowiec na odwyku (no, może troszkę). Postanowiłam dawkować i delektować się nim jak czekoladą. Niestety, tak jak to z czekoladą bywa, wytrzymałam tylko do połowy, po czym „połknęłam” resztę książki na raz. Okropny ze mnie odwykowiec…
Z kolei Alexia Maccon nałogowo wpada w kłopoty, choć, ten jeden raz, to nie ona jest celem. Ledwo co udało jej się pójść na kompromis z wampirami (co łatwą sztuką nie jest), gdy na jej głowę spadają natrętne duchy, siostra feministka, wilkołaki (i jeden wampir) ze złamanym sercem oraz szpetne kapelusze pani Tunstell. Jakby ośmiomiesięczny balast był niewystarczającym kłopotem dla Alexi i jej sukien.
Natomiast Hrabia Woolsey jak na tresowanego pieska (tfu!, męża!) przystało, wiernie wspomaga żonę w trudnych chwilach. Wraz z watahą, zaprawioną już w bojach z głodem i humorami swojej ciężarnej Alfy, wyczekuje dnia sądnego. Albo wyczekiwałby, gdyby wyżej wspomniana wysiedziała chwilę na miejscu. No cóż, królowa sama się nie obroni przed spiskowcami, a wilkom nieśpieszno by poleciała sierść, lub, co gorsza, łzy.
Już dawno przyjęłam za fakt oczywisty, że Gail Carriger jest wspaniałą pisarką. Jej lekkie pióro oraz niezwykły styl stały się dla mnie narkotykiem, którego boleśnie mi brak w innych książkach. Sądziłam, że ten cykl jest doskonały, autorka nie tylko utrzymywała poziom swoich kolejnych dzieł, ale także coraz bardziej nas wciągała w stworzony przez siebie świat. Niczego więcej nie oczekiwałam. No cóż, chyba uraziłam jej ambicje, bo takiego nokautu literackiego jeszcze nigdy nie doświadczyłam.
Gdybym miała określić, jakie uczucie towarzyszyło mi przez większość czasu spędzonego przy tym tomie byłby to SZOK. Od niego właśnie zaczyna się pierwszy rozdział, a akcja pędzi do przodu niczym koń wyścigowy. Nadążanie za nią przypomina bieg z przeszkodami; kiedy Czytelnik powoli zaczyna oswajać się z tempem, zdarza się coś, co powala go na kolana, albo, mówiąc precyzyjniej, wciska w ziemię. Fabuła jest, jak zwykle, doskonała, wszystko idealnie ze sobą współgra, wyjaśnia się też wiele faktów, dotychczas tylko wspomnianych w poprzednich książkach, jak i tych, które poprzednio można było podciągnąć pod błąd autorki, na przykład: czemu Conall się nie zmieniał, gdy Alexia go dotykała w poprzedniej części? To trochę jak puzzle, ogromna układanka stworzona w głowie Pani Carriger, którą powoli odkrywamy, po kawałeczku w każdym z tomów „Protektoratu parasola”.
„Bezwzględna” to zdecydowanie najlepsze dzieło Gail Carriger. Jak do tej pory każda z jej książek biła na głowę swoje poprzedniczki, a jeśli ta tendencja będzie się powtarzać, to niedługo osobiście zacznę budować pomniki na cześć tej kobiety. Pokochałam miłością wielką wszystkich bohaterów, nawet tych mniej sympatycznych. Każdy z nich ma swoją własną historię i złożoną osobowość, które odkrywam z wielką przyjemnością. A wszystko to jest przeplatane świetnym poczuciem humoru. Jedno jest pewne i niepodważalne: Gail Carriger wielką pisarką jest. Kropka.
Tytuł: Bezwzględna (Heartless)Dziękuję wydawnictwu Prószyński i S-ka za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
„Klątwa Czarnoboga”, czyli pierwszy tom cyklu „Bliskie spotkania czarciego stopnia” autorstwa Adama Wyrzykowskiego, to młodzieżowe…
„Cesarzowa kości” autorstwa Andrei Stewart to drugi tom cyklu „Tonące cesarstwo”. Za książkę odpowiada wydawnictwo…
Data premiery: 22. maja 2024 Wydawnictwo: Mięta (więcej…)
Data premiery: 8. maja 2024 Wydawnictwo: Jaguar (więcej…)
Ostatnimi czasy zaliczam powrót do tytułów, które mi się niezwykle dobrze kojarzą. Z wielką przyjemnością…
Z okazji pięknej rocznicy znanego zarówno dzieciom, jak i dorosłym magazynu Kaczor Donald wydawnictwo Egmont…