Białe Jabłka – recenzja

Podoba się?

W jakże wielki zachwyt wpadłam, kiedy na półkach sklepu ujrzałam kilka książek Jonathana Carrolla po śmiesznie niskich cenach. Twórczością tego pisarza zainteresowałam się dopiero niedawno, ale wystarczył jeden tom, abym ją pokochała, zatem bez wahania pozwoliłam antykwariatowi na sobie zarobić. I wróciłam do domu cała w skowronkach.

Nie mogę powiedzieć, że powieść pochłonęłam w jeden wieczór; ale nie dlatego, że szło ciężko. Wprost przeciwnie, musiałam non stop zajmować czymś myśli, by nie wracać nimi do dręczących mnie Białych jabłek. Dlaczego skazywałam się na takie tortury? Odpowiedź jest prosta – dawkowałam sobie tę przyjemność, ponieważ prozę Carrolla trzeba POZNAĆ, POCZUĆ, POKOCHAĆ i wreszcie ZROZUMIEĆ. A do tego potrzebny jest czas i dużo, dużo przemyśleń.

Białe jabłka to historia pewnego mężczyzny o imieniu Vincent, który, zobaczywszy na ciele swej kochanki dziwny napis, odzyskuje niespodziewanie pamięć. Pamięć o tym, że już nie należy do naszego świata – przecież umarł. Zagubiony w marnych szczątkach wspomnień i mrowiu informacji, próbuje udawać, że nic się nie wydarzyło. Obronne mury zostają zniszczone przez wieść, która przyćmiewa wszystkie inne – jego ukochana, Isabelle, z którą rozstał się parę miesięcy temu, jest w ciąży. Nosi w sobie niesamowite, przesiąknięte mocą dziecko, mogące uratować świat przed Chaosem. Chaosem, który zrobi wszystko, by Vincent znów umarł i nie mógł przekazać Anjo odpowiedniej wiedzy. Ale jakiej wiedzy? Przecież Vince tak niewiele pamięta…

Opis niby znany: znów trzeba ratować świat, znów niezwykłe dziecko, znów przeciwnik, który nie ustąpi. Proste. ALE! Jonnathan Carroll nie pisze prostych historii. Zapamiętajcie to sobie.

Fabuła jest szalenie skomplikowana, niemożliwe, żeby Carroll nie poświęcał dla niej jej całego siebie. Mnóstwo zwrotów akcji, niespodziewane wydarzenia atakują już od pierwszej strony, okraszone wieloma wspomnieniami i myślami bohaterów. Teorie na temat śmierci, umysłu, moralności i Boga, jakimi jesteśmy raczeni, są starannie przemyślane, przedstawione w sposób, który każe zastanowić się nad samym sobą – czy żyję tak, jak powinnam? Co prawda, kawałek dalej znów dzieje się coś zdumiewającego, ale pamięć o pytaniach pozostaje i tkwi w głowie jeszcze długo. Dialogi są naturalne, traktują zarówno o sprawach ważkich, jak i błahych. Zaś opisy… W tym miejscu po raz kolejny muszę rozpłynąć się z rozkoszy. Czytanie prozy tego autora, to jak podziwianie najlepszego z arcydzieł, potrafi on wyczarować obrazy zapadające głęboko w duszę. Słownictwo bogate i wyszukane, lecz bez popadania w przesadę, znakomicie przedstawia świat i jego piękno.

Autor jednak skupił się przede wszystkim na psychice postaci, które zostały wykreowane tak bosko, że można odnieść wrażenie, iż piszący siedział w środku głowy opisywanego i skrzętnie notował każdą myśl. Aż trudno mi dobrać odpowiednie słowa, by wyrazić swój zachwyt. Bohaterowie mają swoje wady, mniejsze i większe, do samego końca są tchórzami, egoistami, kobieciarzami, głupcami, snobami, ale kiedy przychodzi właściwy czas, wznoszą się ponad słabości. Nie w doniosłym w stylu, nie w nagłym błysku, a w sposób okupowany wysiłkiem i wyrzeczeniami. Vincentem i Isabelle miotają wątpliwości i strach, strach przed ideą mozaiki, z jakiej stworzony jest wszechświat, przed tym, czego nie potrafią pojąć. Walczą ze swoimi ograniczeniami i słabościami, równocześnie uciekając przed ręką Chaosu, który za wszelką cenę nie chce dopuścić do narodzin Anjo.

Właśnie. Istna perła – Chaos. Na przestrzeni wieków przestał niszczyć bez celu, na oślep, mozaika po kolejnym rozsypaniu ułożyła się w sposób, który dał mu świadomość i moc tworzenia po to, by niszczyć. Wciąż jest abstrakcją, ale ma swoich wysłanników, samo zło zamknięte w ludzkich ciałach. A najgorszym jest Król Parku – postać do szpiku kości pozbawiona moralności, kierowana jedynie pragnieniem siania zniszczenia przy równoczesnej obecności zabójczej inteligencji. Czytelnik gubi się we własnych uczuciach – nienawidzić czy pokochać? Albo jedno, albo drugie, nic pomiędzy.

Białe jabłka nie są powieścią na jeden wieczór, to historia, która mnie urzekła, zaplątała w swoje sidła i przysięgła, że nie puści. Wierzę i nie chcę uciekać, bo jestem zakochana po uszy. Literatura skradziona z biurka bogów, zaiste.

Moja ocena: 10 (bo tylko tyle się mieści w tej skali)/10

Tytuł: Białe jabłka (White Apples)
Autor: Jonathan Carroll
Wydawca: Salamandra (Dom Wydawniczy Rebis)
Rok wydania: 2006
Wydanie pierwsze

Subskrybuj
Powiadom o
guest

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze