Człowiek ze złotym amuletem – recenzja

Podoba się?

Cóż można powiedzieć o książce, która od razu, w pierwszych słowach, uświadamia nam, że wszystko, czego obawia się człowiek jest prawdą? Poczynając od małych lęków w postaci potworów pod łóżkiem, a kończąc na duchach, ghulach i innych maszkarach. Na pewno to, że czytając ją, nie będziemy się nudzić. Wystarczy sobie uświadomić nazwisko autora – Simon R. Green – i już wiemy, że czeka nas naprawdę dobra lektura, czyli „Człowiek ze złotym amuletem” „Nazywam się Bond, Szaman Bond” – tak oto przedstawia się główny bohater, czyli Eddie Drood (tak, tak z tych Droodów, z tej rodziny chroniącej świat przed potworami).

Eddie to całkiem fajny facet, właściwie o gołębim sercu, ale zna swoje obowiązki. Wie, że ludzkość potrzebuje ochrony, więc działa jako agent terenowy Rodziny Droodów, nie wahając się, kiedy trzeba ubrudzić sobie ręce (patrz: unicestwić jakiegoś potwora. I nie tylko). Po prostu wie, że to jego obowiązek, więc działa bez wahania, choć krew leje się gęsto.

I jak na Bonda przystało, na wyposażeniu ma całą masę gadżetów. To często tylko dzięki nim może uratować swój tyłek i świat przy okazji. Wszak to święta misja Droodów, w którą Eddie wierzy bez zastrzeżeń.

Co więc zrobi, kiedy okaże się, że rodzina się na niego wypięła – gorzej, wyklęła go całkowicie, a nawet wyznaczyła cenę za jego głowę? Że zaczęło się polowanie, a czas jego życia powoli się kończy, bo gdy go dopadną, na pewno nie będą się patyczkować? Musi poszukać wyjaśnień i pomocy, sam bowiem nie da rady. I, jak na ironię, pomoc przychodzi ze strony tych, których do tej pory zwalczał.

Akcja jest szybka, ciekawa. Nie ciągnie się, nie nuży. Przeskakuje z miejsca w miejsce płynnie, pozwalając nam poznawać kolejne poczynania Eddiego, jego pomocników i wrogów.
Bardzo barwne są występujące tu postacie. Właściwie najpierw są naszkicowane jako białe lub czarne, dopiero potem okazuje się, że trzeba jednak brać pod uwagę szarości, że ci dobrzy mogą okazać się tymi złymi, i odwrotnie. Spotykamy elfy, sex-droidy, duchy, maniakalnego mordercę, trolle, gryfy, niesamowitych najemników – po prostu pełny wybór – wszystko, czego dusza zapragnie.

Do tego książka, jak zawsze u Greena, jest przesycona humorem i przewrotną ironią. W momentach, w których już-już ogarnia nas groza – śmiejemy się, a gdy już-już na nasze twarze wypływa uśmiech, trafiamy na krótkie zdanie, opis sytuacji – i trzęsą nami dreszcze emocji (ze strachu). Po prostu – pełny wybór.

Oczywiście, jak przystało na dobrą książkę, jest też kobieta. Niesławna Molly Metcalf – wspaniała, szalona wiedźma. Właściwie, niesławna tylko dla niektórych. Nieraz jej ścieżki przecinały się ze ścieżkami Eddiego, ale teraz postanowiła mu pomóc. A kiedy mężczyzna i kobieta blisko ze sobą współpracują, często rodzi się pomiędzy nimi uczucie. Ale nic w stylu – ich spojrzenia się spotkały i wskoczyli do łóżka. Na szczęście wszystko jest opisane bardzo subtelnie, bez rozbuchanego erotyzmu, a za to dużą dawką humoru.

Oczywiście, nie napiszę, jak kończy się książka. Każdy musi to sam przeczytać. Warto, bo przede wszystkim ten, kto książkę przeczyta, dowie się, dlaczego nosi ona tytuł „Człowiek ze złotym amuletem”. I przeżyje miłe chwile przy naprawdę niezłej lekturze, jaką zawsze zapewnia nam Simon R. Green. Ja z niecierpliwością czekam na dalsze przygody Eddiego Drooda i myślę, że inni czytelnicy tej pozycji będą czekali wraz ze mną.

tytuł: Człowiek ze złotym amuletem

tytuł oryginału:The Man with the Golden Torc

autor: Simon. R. Green

data wydania: maj 2012

 

Za egzemplarz do recenzji dziękuję wydawnictwu Fabryka Słów

 

 

Subskrybuj
Powiadom o
guest

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

1 Komentarz
Najstarsze
Najnowsze Najwyżej oceniane
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze
Klusek

Niedawno skończyłam czytać tą książkę jest bardzo wciągająca nie mogłam się od niej oderwać. Nie mogę się już do czekać kolejnych część. Polecam warto przeczytać. :D