Czas ognia, czas krwi – recenzja

Podoba się?

Mój pierwszy realny kontakt ze steampunkiem zaczął się od książek Marka Hoddera oraz anime Full Metal Alchemist, ale zawsze podobały mi się te klimaty. Ciekawiły mnie zarówno ze względów estetycznych, jak i… pseudonaukowych – fascynowała mnie wizja świata podobnego do naszego, lecz równocześnie tak innego. Nie wiedziałam tylko, gdzie szukać, a jak już ktoś podrzucił mi jakieś tytuły, to musiałam je odkładać i odkładać, bo zawsze były pilniejsze pozycje (jak choćby lektury szkolne, niech to zaraza). A potem w moje pokraczne łapki wpadł Czas ognia, czas krwi Marcina Rusnaka. Wpadł niemal dosłownie, potraktowałam to zatem jako znak od niebios.

Książka ta zbiór opowiadań połączonych ściślej, niż mogłoby się to na początku wydawać. Ich bohaterem jest Filip Saggo, młody czarownik błąkający się po świecie najpierw dla przyjemności i w poszukiwaniu samego siebie, a potem w celu poznania tożsamości i ukarania zdrajcy, który wydał austriackiej Inkwizycji jego wiedeńskich gospodarzy, również magów. Jednak w drodze do prawdy Filip wpada w całe bagno prolemów, chociaż ze wszystkich sił stara się omijać grząski grunt – to ten typ człowieka, do którego kłopoty lgną jak słodkie kociaki. Kociaki o ostrych pazurach i zębach.

Może na początek o samym Filipie – naprawdę polubiłam tego gościa i dopingowałam mu od początku do końca. Jest w nim coś, co mnie urzeka – może fakt, że jako mężczyzna imponującej postury i o niespecjalnie przyjaznym wyglądzie jest zarazem… niewymownie uroczy. Ten przerażający olbrzym i groźny mag się rumieni, czasem zapomina języka w gębie, bywa niezdarny, a do tego ma tak przyjemny sposób bycia, że nie było siły na powstrzymanie mojej sympatii. Gdyby Filip istniał i mnie znał, wręcz by się w niej utopił. Niektórzy mogą się skrzywić na taki opis postaci – pod jego wpływem w umyśle może skrystalizować się obraz fajtłapy i mazgaja, ale nic bardziej mylnego. Filip może i nie jest duszą towarzystwa, ale potrafi podejmować szybkie, logiczne decyzje, nie waha się zaryzykować, często także swoim życiem. Wyszedł bardzo realistycznie – jako mag żyjący w niebezpiecznych czasach, musi posiadać podobne cechy, bez nich nie przetrwałby tygodnia. Tylko w kontaktach międzyludzkich nie idzie mu tak dobrze, jak by chciał. Narracja jest pierwszoosobowa, więc inni bohaterowie są przedstawieni przez pryzmat spojrzenia Filipa, ale wyszli nie gorzej niż on sam. Wyraziści, z jasno określonymi charakterami, ale kryjący najlepsze przed innymi, także Filipem.

W powieściach (i nie tylko) często można spotkać tzw. Mary Sue, czyli po prostu wiodącą postać, która potrafi wszystko, jest cudowna, wspaniała, najmądrzejsza, najpiękniejsza i najpotężniejsza. Przyznam, że gdy siadam do czytania książek, gdzie myślą przewodnią są nadnaturalne moce, zawsze odczuwam pewien lęk – bo nie znoszę, gdy autor prezentuje właśnie taką Mary Sue, psuje mi to całą radość z poznawania jego opowieści. Ów strach towarzyszył mi także, gdy zagłębiałam się w Czas ognia, czas krwi, ale szybko mnie opuścił. Magia jest tutaj potężną siłą, ale nie da się załatwić za jej pomocą wszystkich spraw, trzeba pogłówkować, pobiegać, zmęczyć się trochę i nierzadko ostatecznie sięgnąć do zdobyczy techniki, by dotrzeć do upragnionego celu. Bohaterowie nie mogą zrobić więcej, niż potrafią, chociaż widziałam wiele sytuacji, w których lekkie nagięcie tej zasady ułatwiłoby wszystko. I gęba mi się wówczas śmiała.

Zwłaszcza, że cały czas czułam powiew steampunku. Przyjemny, nienachalny, jak lekka bryza, poszerzał mój uśmiech – naprawdę lubię te klimaty – zwłaszcza że nie znalazłam bzdur w stylu włączenie światła w quasi-średniowiecznym uniwersum (tak, tak, dobrze widzicie, takie kwiatki potrafią wyrosnąć. Zwątpiłam wtedy). Sugerując się opisem z tylnej okładki, oczekiwałam mocniej zarysowanej atmosfery, ale nie wyszło źle; chociaż ja wstrzymałabym się przed użyciem określenia steampunk. Akcja powieści po prostu ma miejsce w dziewiętnastym wieku i tylko jedno opowiadanie miało wyraźny element wieku pary – mechaniczna kobieta.

Sama historia Filipa nie obfitowała w zwroty akcji i szaleńczy bieg na łeb, na szyję, wszystko szło własnym torem, przyśpieszając lub zwalniając w odpowiednich momentach. Kilka rzeczy udało mi się przewidzieć już na początku, zaś inne okazały się zagadką; wywęszyłam materiał na następną część i nie mogę się doczekać, czy moje przewidywania były słuszne. Czas ognia, czas krwi to przyjemna lektura, potrafi zaintrygować i skłonić do rozmyślań, ale nie wywołała fajerwerków. W sam raz, żeby poczytać przed snem albo autobusie/tramwaju/pociągu, zwłaszcza że dobrze leży w dłoni.

Tytuł: Czas ognia, czas krwi
Autor: Marcin Rusnak
Wydawnictwo Dom Snów

Subskrybuj
Powiadom o
guest

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze