Zapowiedź i fragment: Gena Showalter – Alicja i Lustro Zombi

Podoba się?

Data wydania: 21 maja 2014

Wydawnictwo: Mira

Zombi skradają się nocą. Zapomnijcie o krwi i mózgach. One pragną ludzkich dusz. Niewiele mogą mi odebrać, skoro straciłam wszystko, co najcenniejsze: rodzinę i przyjaciół. Ale po kolejnym ataku zrozumiałam, że zawsze może być jeszcze gorzej. Nagle lustra wokół mnie ożyły, a ja zaczęłam słyszeć głosy umarłych. Mroczna siła popycha mnie ku złu, każe robić straszne rzeczy.
Potrzebuję pomocy, by uciszyć ciemność, której pozwoliłam przemówić. Nie mogę się poddać…

  • Alicja i Lustro Zombi
  • Gena Showalter
  • Autor: Gena Showalter
  • Powieść młodzieżowa
  • ISBN: 9788323895497
  • Premiera: 21.05.2014
  • Cena: 34.99 zł

Fragment książki

Rozłączając się, zauważyłam, że mam jedenaście esemesów. Wszystkie od mojej najlepszej przyjaciółki Kat. Nie mogłam podczas ich lektury zapanować nad szerokim uśmiechem.
Numer jeden: „Szron mnie WKURZA!”.
Numer dwa: „Wspominałam, że wkurza mnie na całego?”.
Numer trzy: „Co sądzisz o morderstwie? Za czy przeciw? Zanim odpowiesz, wiedz, że mam konkretny powód!”.
Numer cztery: „Jeśli za, to czy znasz dobre miejsce, żeby ukryć zwłoki?”.
Pozostałe opisywały różne metody zabójstwa, jakimi chciałaby się posłużyć. Najbardziej podobała mi się ta z użyciem torebki skittles i jedwabnego szala.
Mmm. Skittles.
Zaburczało mi w brzuchu; odłożyłam telefon na stolik nocny. Postanowiłam zadzwonić do Kat po śniadaniu, zakładając, że będzie wtedy mniej zaspana, a ja jeszcze bardziej przytomna, i dowiedzieć się, o co chodzi. Mogłam z dużą dozą prawdopodobieństwa zakładać, że Szron zapomniał po prostu zadzwonić do niej po ostatniej nocnej walce, a ona się martwiła. Nie bardzo wiedziałam, jak mam ją w tej sytuacji pocieszyć. Już dawno dała mi do zrozumienia, że zombi nie są jej ulubionym tematem do rozmowy.
Najpierw jednak posprzątałam każdy centymetr kwadratowy swojego pokoju. Nie zgadzałam się, by robiła to za mnie gospodyni pana Ankha. Nie byłam pasożytem i nie zmierzałam twierdzić, że cokolwiek mi się należy. Czułam, że powinnam się odwdzięczyć, i to jakkolwiek. Dzięki Bogu, odrobina wody i mydła pozwoliły mi usunąć plamy z poduszki.
– Alicjo.
Głos Emmy.
Odwróciłam się i – och, chwała niebiosom – ujrzałam ją. W każdym razie jej ducha. To, czego mnie nauczyła: śmierć nigdy nie jest końcem.
– Jesteś tu – powiedziałam, czując jednocześnie, jak rośnie we mnie serce. Nawiedzała mnie już wcześniej, ale za każdym razem wydawało się, że to pierwszy raz – szokujący i nierzeczywisty.
Uśmiechnęła się do mnie, a ja tak bardzo pragnęłam przytulić ją mocno i nigdy nie wypuszczać z objęć.
– Mam tylko chwilę.
Nosiła ubranie, w którym zginęła: różowy trykot i spódniczkę baletnicy. Odziedziczone po naszej matce ciemne włosy zebrane były w dwa warkoczyki, kołyszące się nad delikatnymi ramionkami. Złote oczy, które zawsze patrzyły na mnie z uwielbieniem, skrzyły się jasnością.
Powiedziała mi kiedyś, że nie jest duchem, lecz świadkiem. Duchy – nieistniejące – były emanacją zmarłych, którzy zachowali swoje wspomnienia i straszyli. Mit zrodzony prawdopodobnie za sprawą widywanych przelotnie zombi. Świadkowie byli duchami, które niosły pomoc.
– Chciałam cię ostrzec, że będziesz mnie rzadziej widywać – oznajmiła, a uśmiech na jej twarzy przygasł. – Moje odwiedziny stają się coraz trudniejsze. Jednakże… jeśli mnie wezwiesz, znajdę sposób, by do ciebie dotrzeć.
– Coraz trudniejsze? Dlaczego? – spytałam, pełna troski o siostrę.
– Moja więź z tym światem zanika.
Och.
Wiedziałam, co to oznacza. Pewnego dnia miałam ją stracić na zawsze.
– Nie smuć się – poprosiła. – Nie znoszę, kiedy jesteś smutna.
Zmusiłam się do uśmiechu.
– Nieważne, co się stanie. Będę wiedziała, że gdzieś jesteś i że mnie pilnujesz. Nie ma powodu do smutku.
– Właśnie. – Rozpromieniona, posłała mi całusa. – Kocham cię. Nie zapomnij mnie wezwać w razie potrzeby. Mówię poważnie.
Potem zniknęła.
Zrobiło mi się smutno. Mogłabym zwinąć się w kłębek i zapłakać, ale nie chciałam się zadręczać myślą o dniach, gdy jej zabraknie. Postanowiłam, że poradzę z tym sobie, kiedy nadejdzie czas.
Związałam włosy w koński ogon i poszłam do kuchni. Spodziewałam się, ze zastanę tam gospodynię, tymczasem zobaczyłam przy stole Reeve, babcię i Kat; popijały kawę z parujących kubków.
– …coś się dzieje – mówiła właśnie Reeve, zaplatając na palec kosmyk włosów. – Tata zainstalował więcej kamer od frontu i podwórza na tyłach, a przecież mamy już ich tysiące! Co gorsza, zainstalował tak wiele lamp, że zasłony w moim pokoju nic nie dają.
Babcia i Kat poruszyły się niespokojnie.
– Wyjaśnił wam cokolwiek?
– No… – zaczęła babcia. Przesunęła spojrzeniem po kuchni, jakby mając nadzieję, że znajdzie nowy temat do rozmowy.
I znalazła.
– Ali! Wstałaś z łóżka o tydzień za wcześnie. – Zerwała się z krzesła, niemal je przewracając. Podeszła do mnie szybko i uściskała. – Nie powiem, żeby mi się to podobało.
Kat polerowała sobie paznokcie, uśmiechała się i w ogóle nie wyglądała jak dziewczyna bliska popełnienia brutalnego mordu. Sprawiała jednak wrażenie zmęczonej. Miała podkrążone oczy i zapadnięte policzki, jakby nie jadła od wielu dni.
– Wstałabym o dwa tygodnie za wcześnie, ale nie wszyscy ucieszyliby się z mojego zdumiewającego powrotu do zdrowia.
Ucałowałam babcię w policzek i uśmiechnęłam się do Kat. Dziewczyna odznaczała się zdrowym (i uzasadnionym) ego i nie wahała się tego okazywać. Ja? Zawsze spuszczałam głowę, kwestionując własną wartość.
Przypomniałam sobie, że przecież spotkałam się twarzą w twarz ze śmiercią i wygrałam, więc prawdopodobnie powinnam bardziej w siebie uwierzyć.
Ale… właśnie w tym momencie przyszło mi do głowy, że Kat posługiwała się swoim ego jako zasłoną dla fizycznej słabości. Cierpiała na wyniszczającą chorobę nerek.
– Co ty tu robisz? – spytałam ją. – Co nie znaczy, żebym nie cieszyła się na twój widok. Jestem zachwycona. – Zachwycona to jeszcze za mało powiedziane. Od samego początku nie zważała na to, jak wyglądam albo jak jestem nieporadna w towarzystwie. Zaakceptowała mnie bez zastrzeżeń. – Wydawało mi się, że w weekendy wolisz spać do drugiej.
– Chciałam cię zobaczyć, niegrzeczna dziewczynko. Nie odbierasz telefonów ani nie odpowiadasz już na moje niesamowite esemesy. Mój plan polegał na tym, żeby pouczać cię tak długo, aż obiecasz, że przyszyjesz sobie chirurgicznie komórkę do dłoni, ale postanowiłam najpierw napić się kawy.
Skoro mowa o kawie…
– Tej się napiję – oznajmiłam i skonfiskowałam jej kubek, siadając obok. Nie pozwoliłabym sobie na to, żeby jeść cokolwiek albo pić u Ankhów, więc kawa stała się niedostępnym luksusem, ale nie miałam nic przeciwko temu, żeby odebrać ją najlepszej przyjaciółce.
– Hej! – Sekundę później skonfiskowała kubek Reeve.
– Hej! – rzuciła Reeve, konfiskując kubek babci.
Muzyczna kawa.
Babcia pokręciła głową, ale dostrzegłam w jej oczach błysk rozbawienia.
– Nie trzeba mnie pouczać – zwróciłam się do Kat, kładąc sobie dłoń na boku. – Koniec z operacjami chirurgicznymi.
Jej twarz złagodniała.
– Moja biedna, słodka Ali.
– Nie rozumiem, jak mogłaś spaść u nas ze schodów i tak się poważnie poranić – wtrąciła Reeve. – Nie jesteś niezdarna, a przy poręczy i na podłodze nie ma niczego ostrego.
– Oczywiście, że jest niezdarna! – zawołała Kat, wybawiając mnie z kłopotu, gdy próbowałam coś wyjąkać. – Ali potrafiłaby się zaplątać w bezprzewodowy telefon.
Spuściłam wzrok, starając się nie wyglądać żałośnie – to, co powiedziała o mnie, można by uznać za kłamstwo, gdybym nie potrafiła w to uwierzyć. Chyba faktycznie byłam niezdarna. Raz wlazłam w pułapkę Cole’a i zawisłam do góry nogami na drzewie. Innym razem uczył mnie, jak posługiwać się mieczem, a ja niemal skróciłam go o głowę.
– W każdym razie – odezwała się Kat, zmieniając czym prędzej temat – wszyscy się pewnie ucieszą, jeśli powiem, że wygraliśmy wczoraj wieczorem.
– Górą Tygrysy! – wykrzyknęłyśmy zgodnym chórem, a potem wybuchnęłyśmy głośnym śmiechem.
W komórce Reeve odezwał się alarm.
– Cholera! – Zerwała się z miejsca. – Przepraszam, moje drogie, ale mam plany na Halloween, i to od samego rana. Sie ma!
Wybiegła z kuchni. Babcia podniosła się z miejsca.
– Ja też muszę lecieć. Chcę uświadomić ojcu tej dziewczyny, jak ważną rzeczą jest odpowiednie informowanie ludzi. Aha, Ali, Cole dzwonił do mnie przed chwilą i powiedział, że potrzebujesz kostiumu, ale że będziesz zbyt zajęta treningiem, żeby coś sobie kupić. Myślałam, że nie mówi poważnie, że to jakiś żart z okazji Halloween, bo jeszcze wczoraj nie chciał słyszeć o tym, żebyś wstała z łóżka. Ale jeśli uważa, że jesteś gotowa, to w porządku. Nie będę pytać, w jaki sposób doszedł do tego wniosku.
Błagam, nie pytaj!
Cole naprawdę zadzwonił do babci?
– To miło z twojej strony, ale nie ma sensu wydawać pieniędzy na coś, co włożę tylko raz. Mogę przerobić jakiś stary ciuch.
Poklepała mnie z uśmiechem po dłoni.
– Nie żyjemy w nędzy, kochanie. Mamy odszkodowanie za dom.
– Ale oszczędzamy na nowy.
Mieszkałyśmy tu pod określonymi warunkami, a to oznaczało datę wyprowadzki. Chciałam, żeby babcia zajęła się swoim życiem, jakie jej jeszcze pozostało, bez żadnych niespodzianek. Powinnam na dobrą sprawę znaleźć jakąś pracę… choć mogło się to okazać niemożliwe, biorąc pod uwagę, że należałoby znaleźć jeszcze czas na szkołę i łowy.
Nie. Musiał istnieć jakiś sposób.
– Przygotuję ci kostium, młoda damo, nie ma dyskusji. Sama nie mogę się doczekać.
Westchnęłam.
– W porządku, ale wystarczyłoby coś ze sklepu z używaną odzieżą.
Pocałowała mnie w czubek głowy i ruszyła w ślad za Reeve. I nie powiedziała „tak”, jak sobie zbyt późno uświadomiłam.
Poczułam, że wibruje moja komórka; spojrzałam na ekran.
Cole McCool (jak ochrzciła go Kat): „Nie mogę wyjść z siłowni, żeby po ciebie przyjechać, przepraszam, Ali-gator. Wciąż jesteśmy umówieni na wieczór. Tęsknię za tobą”.
Zastanawiałam się, co takiego zatrzymało go w siłowni. Rozczarowana, spojrzałam na Kat.
– No więc dokąd się wybieracie? – spytała.
– Do Hearts, jak sądzę. – Był to jedyny nocny klub, do którego uczęszczali zabójcy. – No dobra, pogadajmy o twoich telefonach i esemesach. Nie ignorowałam cię, słowo daję. To po prostu dziwne wiedzieć, że wiesz teraz to, co ja wiem, a mimo to robić wszystko, żeby ci oszczędzić najgorszych szczegółów.
– To nie jest dziwne. To jest okropne! Nienawidzę wiedzieć, ale postanowiłam być twardą dziewczyną i rozmawiać od tej pory o… wiadomo kim. A skoro tak szczerze mówimy, to powiem ci, że twarde dziewczyny są o wiele lepsze od twardych chłopaków.
– Bardzo dobrze. Jeśli chodzi o „wiadomo kogo”.
Wiedza oznaczała w tym wypadku siłę, a ja chciałam, żeby Kat była bezpieczna. Zawsze.
Do kuchni wpadła gospodyni, zauważyła mnie i spytała, czy ma przygotować coś do jedzenia. Odmówiłam, a ona załadowała tacę croissantami i kawą dla pana Ankha. Aromat świeżego pieczywa wypełnił pomieszczenie i sprawił, że do ust napłynęła mi ślinka.
Gdy tylko kobieta zniknęła, rzuciłam się do szafki, żeby pozbierać okruchy z blatu. Potem złapałam torebkę obwarzanków, które kupiłam za kieszonkowe, i poczęstowałam Kat.
Pokręciła głową.
– Domyśliłaś się więc zapewne z moich niebywale subtelnych esemesów, że między Szronem i mną wszystko skończone. „Między” czy „pomiędzy”? Nigdy nie wiem, co jest lepsze. Tak czy owak, tym razem to na poważnie.
– Co się stało? – Pochłonęłam obwarzanka w rekordowym czasie i choć miałam wielką ochotę na drugiego, oparłam się pokusie. Gdyby starczyły na dłużej, mogłabym kupować ich mniej, a tym samym więcej bym zaoszczędziła.
– Wczoraj w nocy nie czułam się dobrze – oświadczyła, wyglądając żałośnie. – Fakt, Szron o tym nie wiedział. Poprosiłam, żeby ze mną został, a on odmówił.
– Kiedy „wiadomo kto” wychodzi na świat, on musi walczyć. Wszyscy walczymy, jeśli tylko jesteśmy do tego zdolni. To nasz obowiązek.
Nasz przywilej.
– Nie umarłby, gdyby zrobił sobie wolny wieczór – mruknęła.
– Ale mogliby umrzeć jego przyjaciele. Potrzebują każdego wsparcia.
Popatrzyła na mnie ze zmarszczonym czołem.
– Musisz być taka rozsądna i udzielać tak inteligentnych odpowiedzi?
– Przepraszam. Na drugi raz się postaram.
– Dzięki.
Przyglądałam jej się z uwagą. Była tak piękną dziewczyną. Filigranową i jednocześnie krągłą. Kruchą i jednocześnie odporną. Jej mama cierpiała przez większość zbyt krótkiego życia na tę samą chorobę nerek co ona. Kat za wszelką cenę próbowała ukryć stan swojego zdrowia przed Szronem i chłopakami; jak dotąd z powodzeniem.
Żyła chwilą. Nigdy się nie hamowała – ani w słowach, ani w czynach. Nie zamierzała zniknąć niezauważona z tego świata; wręcz przeciwnie, chciała odcisnąć na nim swoje piętno, zaznaczyć swoją obecność i odejść z głośnym przytupem. Mogłam jej w tym pomóc.
– Co ty na to, żeby nauczyć się obrony przed „wiadomo kim”? – spytałam.
Tata mnie wyszkolił i pokazał, jak z nimi walczyć, jeszcze nim posiadłam zdolność ich dostrzegania, i ten trening okazał się nieoceniony, gdy zmieniły się okoliczności mojego życia. Może Kat zobaczyłaby któregoś dnia zombi. Może nie. Tak czy inaczej, mogłam ją odpowiednio przygotować.
– Czułabym się… ekstra. Tak sądzę.
– To mi wystarcza. Cole ma siłownię pełną odpowiedniego sprzętu. Pokażę ci, jak strzelać z broni palnej i posługiwać się łukiem i strzałami.
Machnęła ręką, starając się zapewne okazać lekceważenie, ale dostrzegłam w tym geście lęk.
– Nie potrzebuję takiego treningu.
– Posługiwałaś się już tą bronią? Jedną i drugą?
– Nie, ale broń, z której się nie celuje, nigdy nie chybia. I tego zamierzam się trzymać.
Przewróciłam wymownie oczami.
– Szron tam będzie? – Zagryzała dolną wargę, czekając na moją odpowiedź.
– Może.
Nie potrafiłam się zorientować, czy sprawiło jej to przyjemność, czy też zdenerwowało; wciąż zagryzała wargę.
– No cóż, dzisiaj jest jakby największe święto w roku, więc wpiszę cię na jutro, punkt dwunasta. Albo najlepiej w przyszłym tygodniu. Tak. Zdecydowanie w przyszłym tygodniu.
– Nie ma mowy. Wpiszesz mnie na teraz, na jutro i na przyszły tydzień. Nie wykręcisz się od tego, nie ma mowy. Zrobimy z ciebie maszynę bojową, w dodatku wściekłą jak diabli. Staniesz się twarda i będziesz mogła powalić Szrona na tyłek. Z taką samą swobodą, z jaką oddychasz.
Jej twarz rozjaśniło budzące grozę wyczekiwanie.
– Okay, wchodzę w to. Ale tylko z jednego powodu: wiem, że będę dobrze wyglądała z odpowiednimi bicepsami. Szczera prawda. – Dopiła resztkę kawy i odstawiła kubek. – Chodźmy, zanim się rozmyślę.
Zostawiłam babci wiadomość, że wrócę dopiero po lunchu i że ją kocham. Zastanawiałam się, czy nie przesłać wiadomości Cole’owi, ale szybko się rozmyśliłam. Wolałam go zaskoczyć.
– Chcesz prowadzić? – spytała Kat, kiedy ruszyłam najkrótszą drogą do drzwi mustanga po stronie pasażera. – Masz pozwolenie.
Poczułam palący kwas w krtani.
– Nie, dzięki. Jesteś za młoda, żeby być moim instruktorem czy czymkolwiek.
– Ale potrzebujesz praktyki.
– Może kiedy indziej – odparłam wymijająco.
– Ja to samo powiedziałam o treningu, a ty mnie zgasiłaś.
– Chcesz dojechać do siłowni w piętnaście minut czy piętnaście godzin? – spytałam. Gdybym miała wybierać między prowadzeniem samochodu a kąpielą w oborniku, to zdecydowałabym się na to drugie.
– Fakt. – Usadowiła się za kierownicą.
– Czy Szron zabrał cię kiedykolwiek do siłowni Cole’a? Nie tej w jego garażu, ale innej, kilka kilometrów od jego domu? – Pas ocierał mi się o ranę, więc przesunęłam się nieporadnie.
– Nie. Według Szrona superekstrasala dla ogierów – to jego słowa, nie moje – jest niedostępna dla ludzi spoza kręgu zabójców.
Nieaktualne. Podałam jej adres bez skrupułów. Chłopcy wprowadzili Kat w podstępny świat sekretów i musieli zmierzyć się z konsekwencjami.
Kiedy pędziliśmy po autostradzie, spenetrowałam niebo w poszukiwaniu króliczej chmury, dzięki której Emma uprzedzała mnie przed rychłym ataku zombi. Tego dnia obłok był niewidoczny, a ja odetchnęłam z ulgą.
Kat skręciła gwałtownie, żeby uniknąć zderzenia z innym samochodem; krzyknęłam.
– Czyżby mój styl jazdy przyprawiał cię o nerwowość? – spytała. – Chodzi mi o to, że jesteś superspięta. Co jest śmieszne, zważywszy, że od czasu, jak kazali ci leżeć w łóżku, miałam tylko trzy stłuczki i żadna nie była z mojej winy, jeśli się nad tym zastanowić. No jasne, zjechałam na przeciwległy pas i wysyłałam akurat esemesa, ale inni kierowcy mieli mnóstwo czasu, żeby zwiać na pobocze.
Jakim cudem jeszcze żyła?
– Kat, jesteś najgorszym kierowcą, jakiego znam.
Nastroszyła się dumnie jak paw.
– To być może najsłodszy komplement, jaki kiedykolwiek usłyszałam. Dzięki.
Jakiś samochód zatrąbił wściekle, kiedy przecięła cztery pasma, żeby zjechać z autostrady; wydawała się kompletnie nieświadoma tego manewru.
– Czyli ty i Cole jesteście już na etapie, kiedy on bez skrępowania dzwoni do twojej babci, co?
– Wiem, to nieco dziwne, owszem… – Zaraz. Znałam Cole’a. To facet, który zawsze ma jakiś konkretny plan. Cel. Nigdy niczego nie robił bez powodu, jeśli ten nie był równie solidny jak skała. Ale jaki mógł mieć powód, żeby…
Odpowiedź walnęła mnie jak obuchem; niemal rozpłynęłam się na siedzeniu. Straciłam rodzinę i miało to być pierwsze Halloween bez najbliższych. Cole starał się ograniczyć w jakiś sposób wspomnienia, z którymi musiałabym walczyć.
Nie wiedział, że nigdy wcześniej nie świętowałam Halloween. Tata nie pozwalał nam wychodzić wieczorem z domu, nie było więc żadnego powodu, żeby kupować kostium, a otwieranie drzwi przed obcymi, by dać im łakocie, nie wchodziło absolutnie w rachubę.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze