Pyrkon 2014 – wrażenia “po” redakcji oraz gości

Podoba się?

 Festiwal Fantastyki Pyrkon w tym roku obfitował w moc atrakcji. Nasi redaktorzy oraz goście konwentu – Aneta Jadowska i Martyna Raduchowska – w pełnych emocji wpisach, zwierzą się Wam z tego, co im się podobało na poznańskiej, fandomowej imprezie.

Sophie: 
Trudno jednoznacznie określić, jakie są moje odczucia – tegoroczny Pyrkon miał wiele zalet, a do tego jedną wielką wadę, która w zasadzie umniejsza wszystkie zalety. Ową wadą był tłok. Konwent odwiedziło prawie dwa razy tyle ludzi, co w zeszłym roku, czego organizatorzy się nie spodziewali, a tym samym nie mogli temu przeciwdziałać, więc pod tym względem trochę zawiodło. Ale kto mógł się spodziewać ponad dwudziestu tysięcy uczestników! Efekt był taki, że na wiele prelekcji (zwłaszcza ciekawie się zapowiadających punktów z bloku naukowego) po prostu nie dało się wejść, ponieważ dostały one małe sale, a zainteresowanie było duże (psychopaci, mordercy i trucizny podejrzenie mocno interesują konwentowiczów, co chyba powinno nas zacząć niepokoić – może szukają inspiracji? :) ). I to mnie zawiodło. Podobnie było z nakładającymi się częściowo na siebie punktami, co wynikało z rozpoczynania części z nich o godzinach pełnych, a drugich pół godziny później. No ale konwent przyniósł ze sobą też wiele zalet. Udało mi się wbić na kilka naprawdę ciekawych prelekcji i paneli, udało się wyciągnąć kilka autografów, w tym od Olgi Gromyko, która była wręcz przerażona ilością książek, które ludzie do niej przytachali. Mogłam także uczestniczyć w spotkaniu autorskim oraz panelu z tą autorką, które były nie dość że interesujące, to jeszcze zabawne. Najlepszy jednak był fakt, że mogłam się spotkać z innymi Gavronami, z którymi na co dzień nie mam możliwości kontaktu twarzą w twarz. Korzystając z okazji, za bardzo miłe spędzenie czasu, wspólne kołysanie się w tramwajach i autobusach, wspólne stanie w kolejkach i wspólne bieganie w górę i w dół po schodach, a także rozmowy do późnej nocy, których ze zmęczenia już niestety prawie nie pamiętam, dziękuję wszystkim uczestniczącym w Pyrkonie Gavranom. Nie mogę się doczekać powtórki. :) Na koniec pozdrawiam Gavranią czytelniczkę Monikę, która przydybała nas na jednym z paneli. :) 

*

Kara: 
Nie ma rzeczy idealnych, zwłaszcza gdy mowa o czymś tak wielkim jak Pyrkon. Przeglądając zawczasu rozpiskę prelekcji, stanęłam przed trudnym wyzwaniem, jakim było stworzenie dla siebie planu działania. Tu właśnie nastąpił pierwszy zgrzyt. Wiele programów, które mnie zainteresowały, nakładało się na siebie, a ponieważ sztuki rozdwajania się jeszcze nie opanowałam, musiałam z wielu zrezygnować. Po przybyciu na miejsce plan mój zaczął padać niczym domek z kart. W oficjalnym informatorze wyłapać się dało lekkie rozbieżności z tym, co wyczytać można było w internecie, ale najmocniej w kość dał ogrom ludzi. Co więcej ludzi równie porąbanych jak ja, bo na najciekawszych dla mnie prelekcjach były największe tłoki (chyba nie przeboleję tego, że nie weszłam na “trucizny”…). Mimo to, nawet gdy pogoda zaczęła się psuć, a nogi coraz bardziej bolały, ja bawiłam się świetnie. :D Chyba nigdy nie spotkałam tylu zakręconych osób, co w ciągu tych trzech dni, mogłam zobaczyć na własne oczy wiele świetnych i zabawnych cosplay’ów, zdobyłam autografy (w szczególności mojej ulubionej Gromyko), kupiłam pamiątki, a teraz siedzę przed laptopem lekko schorowana, wyczerpana, niewyspana i z permanentnym bananem na twarzy. :D Pozdrawiam wszystkich ludzi, których miałam przyjemność poznać, oraz tych, z którymi miałam szczęście spotkać się ponownie. Dziękuję również Gavranom za czas, jaki mogłam z wami spędzić, a w szczególności za to, że namówiliście mnie na ten wyjazd. 

*

Ilir: 
To już mój drugi raz, gdy mogłem uczestniczyć w największym i najważniejszym wydarzeniu w świecie fantastyki w Polsce, jakim jest Pyrkon. Tegoroczna edycja okazała się dużo bardziej bogata w atrakcje niż ta z roku ubiegłego. Również ilość uczestników, która odwiedziła festiwal przekroczyła najśmielsze oczekiwania. 24 tysiące ludzi, to jest 24 tysiące nerdów, 24 tysiące osób, które mają bzika na punkcie mangi, gier i fantastyki, 24 tysiące osób, które są zwariowane i nadają na tych samych falach. Jest to fenomen, czas, w którym różne fandomy mają okazje się spotkać ze sobą. Taka ilość osób wybacza wszelkie niedociągnięcia organizacyjne. Bo kto mógł przewidzieć, że będzie tyle ludu? Moim zdaniem organizatorzy przeszli samych siebie, ponieważ wszystko, co było złe w zeszłym roku, w tym było idealne. I to, że na większość prelekcji nie udało się wejść ma swój urok, bo można potem pochwalić się, że mi udało się wejść i to w jaki sposób!  
Pyrkon jest więc obecny na stałe w moim planie konwentowym na resztę życia.  
W przyszłym roku oczekuje 50 tysięcy osób! 

*

Wiedźma z bagna: 
Fajnie było. Miałam niewątpliwą przyjemność spędzić czas ze wspaniałą grupą Gavranów, poszwendać się od rana do późnej nocy bez obciążenia moralnego (typu martwienie się o dzieci i ich dokonania różnorakie), przekonać się, że chociaż pa ruski już nie gawariu, to jednak jeścio panimaju i posłuchać kilku ciekawych prelekcji tudzież dyskusji. Te mniej ciekawe (bywały) spowodowały u mnie z kolei wzrost poziomu wredoty w przeliczeniu na kilogram masy ciała, którą należało szybko wydatkować pod postacią komentarzy. Tak intensywne uwalnianie energii powodowało, że ustawicznie chodziłam głodna, ale nie zła. Przeszkadzała mi organizacja, w sensie zazębiające się najciekawsze (dla mnie, ale jak widać nie tylko) punkty programu. Ja jestem kobietą i stawianie mnie przed takimi wyborami może grozić ciężkim okaleczeniem orgom. Na szczęście za leniwam, żeby sprawdzać, któż był taki dowcipny. Poza tym te tłumy… i te malusienieńkie salki na wszelkie psychopatyczno-makabryczne prelekcje, gdzie z góry wiadomo, że będzie tłok… A właśnie tłok. Obecny był naprawdę ogrom ludzi, którzy się o siebie ocierali, zahaczali i przepychali w różnych okolicznościach przyrody. Co jednak chciałabym podkreślić – że jednak, mimo dzikich tłumów, toalety pozostawały w stanie sprzyjającym użytkownikom, a śmieci gromadziły się jedynie wokół koszy (niestety kosze okazały się nie posiadać w środku nawet malutkiej czarnej dziury i w związku z powyższym były za małe), co jest niebywałym wyczynem przy takiej skali zaludnienia.  
Natomiast poznałam kilka ciekawych osobistości, dowiedziałam się paru interesujących rzeczy, spędziłam czas w świetnej atmosferze, podziwiałam jak sprytnie zagorzali gracze stopniowo rozprzestrzeniają się poza pierwotnie zajęty obszar (w ogóle nie ogarniam, o co w tym chodzi – w tej grze znaczy, ale zamierzam to zgłębić) i widziałam jednego zajebistego wiedźmina, ale nie zdążyłam go shaczyć do zdjęcia. 
Nic to, następnym razem go upoluję… 

*

Kometa: 
O rany, od czego zacząć… Pyrkon to dla mnie ogrom. Ogrom WSZYSTKIEGO. Ogrom dobra wszelakiego. W zeszłym roku byłam pod takim wrażeniem, że w tym nie było w ogóle mowy, żebym nie pojechała. I choć wydawało mi się, że wiem już o tym konwencie dość, aby się swobodnie odnaleźć, to jednak tegoroczny Pyrkon mnie przytłoczył. Ważnym wspomnienia faktem jest liczba uczestników, która od zeszłego roku się podwoiła, co było widać, słychać i czuć. Z jednej strony było to dobre, gdyż spotkałam się z tyloma nowymi, interesującymi osobami, poszerzyłam swoją sieć kontaktów oraz znajomych i przyjaciół, jednak na dłuższą metę robiło się to uciążliwe. Tak gwałtowny wzrost konwentowiczów sprawił, że powierzchnia Poznańskich Targów zaczęła robić się zbyt mała. W zeszłym roku było akurat, choć i wtedy były w salach prelekcyjnych dzikie tłumy, to jednak doskonała większość na upatrzony punkt programu wchodziła. W tym roku, choć zbity tłum, głowa przy głowie, zajmował absolutne 100% pomieszczenia (niemal siedząc prelegentowi na kolanach), to i tak DRUGIE TYLE musiało z wystąpienia zrezygnować, bo się zwyczajnie nie zmieścili. Było to bardzo frustrujące, bo nawet jeśli byleś szczęściarzem, który się zmieścił, nie miałeś zbyt wiele przestrzeni osobistej. Ale nie ma się czemu dziwić, program był arcyciekawy i naprawdę ta walka o ogień przy wchodzeniu do sal była uzasadniona. Choć bardzo… niewygodna. Ciężko mieć o to jakieś duże pretensje do orgów. Któż mógł przypuszczać, że z 12 tysięcy uczestników zrobi się prawie 25? I tak podziwiam ich zimną krew i zdolność zapanowania nad taką ilością ludzi. Szybko reagowali na niespodziewane problemy i nie powtórzyli ŻADNEGO z zeszłorocznych błędów. Tak, tu głównie piję do akredytacji, przez którą w tym roku przechodziło się lotem błyskawicy. Co prawda potem zatory robiły się na bramkach, ale i to w końcu organizatorzy naprawili (nie tyle bramki, co usprawnili przepływ tłumów otwierając boczne, większe przejścia). Najbardziej ujęła mnie sytuacja, gdy przy jednej kasie akredytacyjnej chłopak nie mógł znaleźć Martyny Raduchowskiej na liście gości. Przeszliśmy więc do drugiej kasy i tam bez większych trudności inny gdżdacz odnalazł identyfikator Martyny. Zadał też autorce nieco niezręczne pytanie:  

Gdżdacz: Proszę mi pokazać, który to nie mógł znaleźć pani w systemie. 

Martyna (nie chcąc skarżyć na innego gdżdacza): Nie, to naprawdę nic takiego. Nic się nie stało, nie trzeba zaraz szukać winnych…  

Gdżdacz: Pani nie rozumie. Nie pytam, żeby na niego nakrzyczeć. Ja muszę mu to wytłumaczyć, pokazać,  jak panią znalazłem, żeby nie popełnił drugi raz tego błędu. To ułatwi pracę nam wszystkim.  

I takie nastawienie przejawiała cała ekipa organizatorów i helperów. Nikt na nikogo nie krzyczał, nie spotkałam się z żadnym przejawem agresji, jeśli coś było nie tak, było to grzecznie i cierpliwie tłumaczone. I mam wrażenie, że to udzielało się wszystkim. Nawet gdy stałam w dzikim ścisku, w zwartym tłumie, który gotował się aby wlać się do sali prelekcyjnej, nie doświadczyłam żadnych przepychanek. Jeśli gdżdacz krzyknął “cofnąć się!”, to tłum posłusznie się cofał. Jeśli padała komenda “zrobić miejsce!”, to nagle robiło się miejsce. Co prawda nie było go dużo, bo taki tłum nie bardzo miał gdzie umknąć, ale jednak – tyle, ile mógł – zrobił. Jedyne, co mnie martwi, to fakt, że za rok Poznańskie Targi będą już na pewno stanowczo za małe na Pyrkon. Lwia część bloków jest do przeniesienia – filmowy, konkursowy czy naukowy – nie mają racji bytu w salach, w których były do tej pory. Jeśli nie zostaną udostępnione inne budynki na terenie Tagów, albo chociaż nie pomyśli się o przeorganizowaniu bloków, to może się skończyć naprawdę dużą katastrofą. Wiele osób narzeka też na zazębianie się ze sobą ciekawych punktów programu. Ja nie mam tego problemu. Bo jeśli nie wejdę na jeden, to pójdę na drugi, a jeśli nawet na drugi nie, to jest naprawdę tyle innych atrakcji, że nie ma szans na nudę. No bo – jest Pyrkon – jest zabawa! :D 

*

Oksa: 
Wchodzę, widzę kolejkę, ludzie w niej stojący nawet całkiem młodzi, no to człapię tam i ja. Po minucie-dwóch konsternacja: czy ja naprawdę chcę się dostać na Targi Nieruchomości?! Rzecz jasna roztargniona Oksa stanęła nie w tej kolejce co trzeba, i tak cud, że trafiłam do właściwego budynku. Po zapłaceniu za wejściówkę zaczynają się schody. Okazuje się, że nie dostanę ani przewodnika, ani mapki, ani nawet, kurde, folijki na identyfikator! W skrócie Pyrkon nie zaczął się dla mnie zbyt zachęcająco. Zmęczona, niewyspana i od urodzenia wybrakowana w zakresie orientacji przestrzennej zostałam zmuszona do błąkania się wśród groma budynków. Zlitowała się nade mną Szefowa Nasza Demoniczna, czyli Kometa. Później poszło już z górki. Pomimo tego, że cholernie trudno było lawirować pośród tłumu innych fantastolubnych, to nie mogłam się już boczyć na organizatorów, ponieważ ludu była naprawdę moc. Wiązało się to niestety z niemożnością dostania się na wiele ciekawych prelekcji (do dziś podejrzewam, że na salę naukową można się było dostać jedynie zostając w niej na noc). Szkoda tych wszystkich psychopatów, wykładów o truciznach czy nekromancji, no szkoda… Atmosfera konwentowa była za to cudowna, a panele i spotkania autorskie, na które udało mi się dostać, ciekawe oraz zabawne. Super było spotkać po raz pierwszy Olgę Gromyko, co za pełna humoru babka! :) Nie będę wymieniać z imienia, nazwiska ani ksywki wszystkich, których spotkałam. Niech wiedzą, że jestem wdzięczna każdemu z nich za te fantastyczne dwa dni. Wróciłam obkupiona, bez nowego Supernaturalowego kubka, bardziej zmęczona, niewyspana i szczęśliwa. Czego więcej, człowieku, możesz chcieć? Następnym razem nie mam zamiaru pozwolić dowieźć się na konwent tak późno ani wyjechać tak wcześnie. A więc…  
Toruniu, uważaj! Przybywam na Copernicon. 

*

Cathia: 
Mój Pyrkon w tym roku był wybitnie nietypowy, debiutowałam bowiem w roli wystawcy i przez to większość czasu spędziłam na stoisku, a nie klasycznie konwentowo – szlajając się ze znajomymi. Z tego punktu łatwo było docenić przede wszystkim jedno – samą skalę konwentu, bo te tłumy musiały gdzieś zawędrować, a tym czymś dosyć często jest właśnie hala targowa. Jak co roku, sprzedawano dokładnie wszystko, więc ciężko było „tylko obejrzeć”. Nieważne, czy jesteś fanem pierwszoplanowej postaci, najbardziej znanego serialu czy wręcz przeciwnie – kogoś z dziesiątego planu i wybitnie niszowego utworu, szanse na to, że znajdziesz coś dla siebie, są ostatnio dosyć spore, zwłaszcza odkąd coraz częściej wystawiają się rękodzielnicy.  
Podobnie jak rok temu, spory odsetek uczestników konwentu cosplayowała i to jak! Stroje były naprawdę najwyższej jakości, włożono w nie całe mnóstwo pracy i serca. Było i całe mnóstwo mangowych bohaterów, i klasyczni gwiezdnowojenni legioniści, i oficerowie Gwiezdnej Floty, i piękne steampunkowe damy u boku równie zabójczo przystojnych dżentelmenów, i postaci z fantasy, i chodzące niebieskie budki znane jako TARDIS, i anioły w trenczach… Dużo ciężej chyba wymienić, kogo nie było!  

Udało mi się wyrwać na kilka prelekcji – w większości swoich własnych i szczerze zaskoczyło mnie to, że tłum kłębiący się u drzwi do sali zazwyczaj zbierał się tam już tak z pół godziny wcześniej. W tym roku, szykując się na 15 tysięcy osób, postanowiono zrobić coś z przepełnionymi salami. Postanowiono mianowicie ograniczyć do nich dostęp i przy drzwiach postawiono gżdacza, który po wejściu do sali odpowiedniej ilości osób, dalszych chętnych po prostu nie wpuszczał. Prowadziło to do ciekawych sytuacji, kiedy prelegent wychodząc, dowiadywał się, że „następnym razem powinien sobie załatwić aulę, bo dużo osób się nie zmieściło”. Jakby to od prelegenta zależało… Z tego też powodu nie dotarłam na kilka prelekcji, na których mi zależało, nie miałabym szans na dostanie się do środka.  
Są dwie rzeczy, nad którym organizatorzy na pewno muszą popracować. Pierwsza – niezmienna od lat – kwestia wyżywienia. W tym roku przeznaczono na to osobną halę, jednak obrzydliwa malutka pizza za 20 zł, drogie jak nieszczęście kanapki i kebab, o którym najlepsze, co można powiedzieć, to fakt, że się nim nie zatrułam, to nie jest rozwiązanie. W tym roku dodatkowo zamknięto wybawienie konwentowiczów – okoliczny McDonald (za co, oczywiście, nie winię orgów Pyrkonu :D) i pozostało mi się cieszyć, że do Żabki było umiarkowanie niedaleko. Wiem, nikt nie przyjeżdża na konwent dla jedzenia, ale coś w miarę zjadliwego i niedrogiego powinno się tam znaleźć – tęsknię za pizzerkami sprzed bodajże dwóch lat.  

Drugą rzeczą są prelekcje. Wiem, że w momencie, kiedy formuła konwentu została zmieniona na festiwal, automatycznie schodzą one na drugi plan, jednak nadal pozostają częścią konwentu dosyć istotną. W momencie, kiedy na większość człowiek nie ma szans się dostać, trochę szkoda, a nie każdy ma czas, by przyjść na poprzednią i zająć sobie miejsce z wyprzedzeniem. W dodatku jest to rozwiązanie niesprawiedliwe dla osób zainteresowanych tematem tej poprzedniej. Dziwnym posunięciem – jeśli zakładamy funkcjonowanie konwentu jako festiwalu popkulturowego – jest również brak takowego bloku, a ograniczenie bloku filmowego do jednej zaledwie sali. Już w zeszłym roku było widać, że jest to blok bardzo popularny, zarówno wśród twórców programu, jak i uczestników. Konieczność dosyć ostrej selekcji punktów programu sprawiła zapewne, że do programu nie wszedł ani jeden poświęcony takiemu chociażby „Supernaturalowi” (a to już moje osobiste narzekanie), który – skoro funkcjonuje tylko jako serial – nie ma dla siebie miejsca w innych blokach. Rozszerzenie tego bloku to coś, o czym orgowie powinni w przyszłym roku pomyśleć.  

Ogólnie jednak bawiłam się całkiem nieźle i muszę Wam coś wyznać – stanie na stoisku ma tę zaletę, że nie ma się czasu na spacery wśród innych wystawców. Myślę, że nie kupiłam całego mnóstwa rzeczy. Mój portfel jest szczęśliwy. 

*

Martyna Raduchowska: 
Do opisania wrażeń z Pyrkonu zabierałam się bardzo długo, bo przez ładnych kilka dni po powrocie do domu chodziłam dziwnie nakręcona i skołowana. Ze zmęczenia ledwo żyłam, a jednocześnie aż mnie nosiło, do dziś kicham, smarkam i wypluwam płuca, ale gdyby ktoś zaproponował mi powtórkę z rozrywki, bez wahania wskoczyłabym w busa i pognała z powrotem do Poznania.  

Moje doświadczenie z konwentami jest marniutkie, a to dlatego, że pięcioletnia emigracja skutecznie uniemożliwiała mi udział w tego typu imprezach. Dopiero po powrocie na ojczyzny łono zaczęłam pomalutku nadrabiać zaległości. W zeszłym roku dosłownie na moment nawiedziłam Polkon, a potem przyjęłam zaproszenie na maleńki i bardzo kameralny warszawski AFK. I tyle. Nic zatem dziwnego, że w porównaniu z nimi Pyrkon zrobił na mnie piorunujące wrażenie, nie tylko swym rozmachem i intensywnością, ale przede wszystkim świetną organizacją. Do dzisiaj nie mogę uwierzyć, że w tegorocznym Festiwalu wzięły udział 24 tysiące ludzi, wszystko odbywało się tak sprawnie, że mimo ścisku nawet przez myśl mi nie przeszło, że uczestników jest tak wielu.  

A skoro już o ścisku mowa, przyznam, że przez pierwsze kilka godzin byłam mocno przytłoczona ilością ludzi i rozmaitych bodźców, które atakowały nie dość, że ze wszystkich stron, to jeszcze na dodatek jednocześnie. Odzwyczaiłam się od tłumów, od hałasu, od pośpiechu, więc o mały włos mnie to ogólne zamieszanie nie przerosło. Ale minęła godzina, potem dwie. A potem nie wiedzieć kiedy nadszedł późny wieczór, a ja stanęłam twarzą w twarz z publiką, która tak licznie przybyła na moją debiutancką prelekcję, że drzwi od sali nie szło zamknąć. Zwykle na początku publicznego wystąpienia jestem bliska paniki, która ustępuje nieśpiesznie z każdym kolejnym słowem. Tak było i tym razem, z tą jednak różnicą, że nigdy wcześniej nie poczułam się tak naładowana pozytywną energią, jak po wygłoszeniu tego wykładu. To właśnie w tym momencie złapałam konwentowego bakcyla.  

Pyrkon dobiegł końca równie gwałtownie, jak się zaczął. Niesłabnący gwar jeszcze długo pobrzmiewał mi gdzieś z tyłu głowy, przed oczami migały powidoki z prelekcji, paneli, spotkań autorskich, czy dzikiego biegu z sali do sali, z budynku do budynku. Koncentracja płatała figle, bo trudno skupić się na czymkolwiek, jeśli myślami jest się niemal dwieście kilometrów dalej. To były najbardziej szalone trzy dni, jakie przeżyłam od nie pamiętam kiedy, a gdy przeminęły, poczułam się jakoś tak nieswojo, nijak, zbyt normalnie. Normalność jest nudna, ja chcę z powrotem na Pyrkon! 

*

Aneta Jadowska: 
Na konwenty jeżdżę od niedawna, ale po pierwszym Pyrkonie, na którym byłam, wiedziałam, że nic nie może mi przeszkodzić przed powtórką. To wyjątkowy konwent, może nawet mniej pasuje już słowo konwent, a bardziej festiwal – wielki, coraz większy, a jednak zdołał nie stracić tego, z czego wyrasta – z fanowskiej radości, entuzjazmu wobec tego, co lubimy, zaangażowania w to, co bardziej jest życiem niż hobby. Nie zdołam wam zdać obiektywnej i uporządkowanej relacji z Pyronu – może gdybym robiła notatki na bieżąco… ale nie, mój Pyrkon był zbyt mój, by mógł być obiektywny i uniwersalny. Mogę tylko opowiedzieć wam o moim Pyrkonie, o tym, za co uwielbiam na nim bywać i dlaczego z roku na rok jest lepiej, nawet jeśli prawie na żaden punkt programu poza moimi własnymi nie docieram. Na szczęście własnych punktów zawsze mam dużo, więc gdy ktoś pyta, jak spędziłam konwent, mam jakieś ramy i punkty zaczepienia. I brzmi to znacznie bardziej profesjonalnie niż: wiesz, przez trzy dni bujałam się z ludźmi, których lubię, poznałam dziesiątki nowych, wydawałam całą kasę, jaką mam, na nerdowskie gadżety, robiłam sobie zdjęcia z tysiącem czytelników, narysowałam jakąś setkę aniołków lub diabełków… 

Nie znam Pyrkonu sprzed epoki targów. Dla mnie Pyrkon to przestrzeń, tłumy, bloki programowe w różnych budynkach, hala wystawców, w której dostaję apopleksji od nadmiaru „dułontów”, to program napięty do granic zdrowego rozsądku, to przyjaciele dawno niewidziani, którzy sprawią, że na większość planowanych punktów programu (jako słuchacz) nie dotrę, bo mała pogawędka na korytarzu zmienia się w dwugodzinną rozmowę przy bananowym Corneliusie. Wielu z nich widuje tylko na konwentach, więc jakkolwiek ciekawie brzmi konkretny punkt programu… największą frajdą dla mnie są spotkania z ludźmi i rozmowy pełne pasji i śmiechu. 

Tu szybka uwaga – pełen szacunek dla Organizatorów, którzy przy ponad 24 tysiącach uczestników uniknęli kolejkonu (jako gość w teorii i tak nie stałabym w wielkiej kolejce, ale już w sobotę kupowałam wejściówki dla znajomych w całkiem regularnej kolejce i trwało to mniej niż 3 minuty). Owszem, szwankowały bramki – z tego, co się dowiedziałam, zmiany wyposażenia Targów niekoniecznie były kompatybilne z wydrukowanymi już identyfikatorami o dość niewielkich kodach do skanowania. Cóż, humanoidalne bramki z uroczymi „pikającymi” gżdaczami pojawiały się regularnie, zastępując wadliwe droidy, widać wyraźnie, że Orgowie mieli świetny czas reakcji i rozwiązywali problem tak, by wygodnie było uczestnikom. Jedyną kolejką, której doświadczyłam na Pyrkonie była kolejka do szatni. :) Z czysto technicznych rzeczy – zapewne nie jestem jedyną osobą, która błogosławi fakt, że tuż obok targów, przy dworcu wybudowano galerię handlową z szerokim wyborem knajp oferujących różnorodne jadło. Spacerkiem było jakieś pięć minut, za to pozwalało zjeść coś smaczniejszego od niekoniecznie apetycznych potraw z pawilonu gastonomicznego. Żeby była jasność – nie spodziewam się po cateringowych budkach cudów i z radością wybieram alternatywę, zwłaszcza że tak wielu konwentowiczów z niej korzystało, że galeria była dosłownie pełna „naszych”. Wierzcie mi, miny „normalsów” na widok prześlicznej Daenerys z blond peruką, smokami na ramionach i dość skąpą niebieską sukienką… bezcenny. :) Samo położenie Targów przy dworcu, a teraz ulokowanie galerii „pod nosem” targów czyni z Pyrkonu w tym momencie konwent o najfajniejszej i najbardziej przyjaznej użytkownikowi lokalizacji. 

Z uwag technicznych ostatnia – mam nadzieję, że w przyszłym roku blok literacki i filmowy dostaną więcej przestrzeni. Zainteresowanie wielokrotnie przekraczało możliwości sal. Ludzi co roku jest więcej, więc problem raczej będzie się powiększał, warto, jak sądzę, już dziś pomyśleć o zaanektowaniu do tych, bardzo popularnych wszak bloków, przydzielić dodatkowe i większe sale. I choć targi nie są z gumy, na razie wciąż mają sporo większą przestrzeń do zaoferowania. 

Pyrkon w tym roku był dla mnie z kilku względów wyjątkowy. Przede wszystkim, tydzień wcześniej pojawiła się moja nowa książka w księgarniach – w niektórych się nie pojawiła i właśni na Pyrkonie wielu z czytelników dopadało „Wszystko zostaje w rodzinie”, a potem z taką nówką nieśmiganą książką dopadali mnie. Podpisywałam, pieczętowałam sową, rysowałam aniołki i diabełki, słuchałam entuzjastycznych uwag. Mogłam upaść się sympatią moich czytelników, za co im serdecznie dziękuję. Rok wcześniej, podczas wizyty na Pyrkonie 2013 byłam na początku swojej drogi, przez kolejne miesiące było mnóstwo ciężkiej pracy, nieprzespanych nocy, wątpliwości i znoju. Na Pyrkonie 2014 zobaczyłam efekty – pokazaliście mi kochani, że było warto. Ta piękna kolejka na dyżurze autografowym, pełna sala na spotkaniu autorskim, wypełnione aule na panelach czy nabita do oporu publika pod sceną… bardzo miło było was wszystkich zobaczyć! Tych, którzy czytają moje książki, tych, którzy lubią słuchać, jak gadam bez opamiętania, tych, którzy po prostu zajrzeli i już zostali i tych, którzy podchodzili do mnie tylko po to, by powiedzieć, że mają na mnie oko, przyjrzą się i do zobaczenia. Może za rok staną w kolejce po autograf w kolejnej książce. Bo spokojnie mogę ujawnić, że do przyszłego Pyrkonu cała seria o Dorze Wilk powinna być już zamknięta. A kto wie, czy nie będę miała dla was ciekawostek o tym, co dalej. 

Widzicie, jestem pisarzem od niedawna, od niedawna wydaję książki, od niedawna spotykam się z tym, że dla niektórych jestem obiektem fanostwa. Ale fanem jestem całe życie. Z tym, że nim jestem, wiąże się całkiem sporo najlepszych kawałków mojego życia. Jednym z takich kawałków jest Browncoats of Poland. Równo rok temu ogłaszaliśmy swoje istnienie. Rok później spotykamy się znacznie liczniejsi, znacznie bardziej zżyci i entuzjastyczni, bo przez ten czas zdołaliśmy już udowodnić sobie i innym, że można, że się da, jeśli się chce, a nam się chce. Godziny spędzone z współBoPami to zawsze jedna z najmilszych części każdego konwentu, bo to po prostu świetni ludzie są, pasjonaci, nerdy, geeki, ludzie talentów miliona i energii niezmierzonej. Lubię spotkania z nimi, bo przesuwają mi intuicyjną granicę tego, co możliwe i tego, na co porywać się nie ma sensu. Uwielbiam te konwenty, których zderzamy się z Kubą Ćwiekiem, bo automatycznie wiem, że będzie jeszcze fajniej. Bo jest jak dziecko lub szaleniec, nie przyjmuje do wiadomości tego, co mogłoby być ograniczeniem dla jego pasji. A jako bardzo słowny i kochany człowiek postawił mi świetną kawę za to, że w niedzielę zamiast wracać do domu jak człowiek, jechałam po nocy osobówką na stojaka. Wszystko po to, by zostać do końca na naszym panelu o Hannibalu. Usłyszałam na nim zresztą jedną z najpiękniejszych odpowiedzi na pytanie „czego nauczył cię Hannibal”. Dziewczę z publiczności odpowiedziała z całą powagą i prostotą: nauczył mnie, że lepiej być dla ludzi miłą, bo niemili ludzie źle kończą. Prawda objawiona, moi drodzy! 

Nie wierzę, że Pyrkon trwał 3 dni. To znaczy na końcu zmęczona byłam jakbym nie spała od tygodnia, kawa już nie działała, a umysł przełączał się na tryb off-line. Ale czas sam w sobie zakrzywił się i uciekł. Podobno po tym rozpoznać można, że się dobrze bawiliśmy. 

Nie umiem zobaczyć w pamięci Pyrkonu jako całości. Zostało mnóstwo pojedynczych obrazów, coś jak mentalnych fotografii. Przeglądam je teraz i co chwilę wybucham śmiechem. Każda z nich wiąże się z historią, dłuższą czy krótszą, a nie ma już miejsca, więc tylko błyski i obrazy, zamiast morza słów. 

Gdy przymykam oczy, by przypomnieć sobie szczegóły widzę twarze BoPów, ekipy z Rock&Read (mały zjazd rodzinny z okazji Pyrkonu, rzecz jasna), widzę najlepszą na świecie Kometę, czujną jak ważka i zorganizowaną jak nie ona, dziewczyny z Gavrana, Jarkę, Misia i Groupieski. Widzę Kubę Ćwieka (tu mentalne linki do pięciu tysięcy historyjek, w tym co najmniej kilka takich, o których muszę milczeć na wieki, inaczej musiałby mnie zabić i płakałby z rozpaczy za straconą siostrą). 

Widzę mnóstwo nowych twarzy, widzę milion koszulek, których nie zabrałam do domu (smuteczek), stoiska, między którymi szwendałam się jak po tureckim bazarze, zastanawiając się, czy zdołam opanować sztukę cudownego rozmnożenia goldów, zanim konwent się skończy i sprzedawcy zabiorą te wszystkie piękności do swych domostw, gdy tymczasem ich miejsce jest u mnie :) 
I nasz śmieszny hotelik z wyjątkowo irytującym niedoborem kluczy i łazienek, za to swobodną interpretacją kultury w wystroju wnętrz – i tak w pokoju o nazwie India na ścianie afrykańska fototapetka, a w pokoju China – odpowiedni landszaft z Japonkami. Detale. 

Widzę Krzysia Piskorskiego i jego tak-bardzo-w-ciąży żonę, która nawet na chwilę nie traciła entuzjazmu (a ja po cichu zastanawiałam się, czy dziecina urodzona na konwencie dostałaby dożywotnią akredytację?). Widzę Ewę Białołęcką i Anię Kańtoch, które starają się nie śmiać mi w twarz zbyt głośno, gdy pełna rezygnacji przyznaję, że użycie przecudowanego prysznica mnie przerosło (gdy nie ma kurków, to naprawdę wbrew naturze!). Widzę Olgę Gromyko, która ze swadą opowiadała o tym, ja trolluje swoich czytelników w internecie (tyle inspiracji!) i Marcina Przybyłka mówiącego rosyjskie wierszyki (nie znam rosyjskiego w ząb, ale śmiał się mocno, więc zapewne…). Widzę Andrzeja Pilipiuka i Martynę Raduchowską, którzy wespół w zespół razem ze mną odpowiadali na podchwytliwe i wnikliwe pytania Zwierza Popkulturalnego (czyli Kasi Czajki, którą poznałam wreszcie osobiście po miesiącach trollowania jej w sieci… i nagle dociera do mnie, dlaczego karma jest suką…). 

Wracałam zmęczona i smutna, bo już koniec. Walizka sporo cięższa, bo przecież gadżety ważą, a jeszcze pod pachą przepiękny cthulaczek w czapeczce Jayne’a, prawdziwy przedwieczny Browncoat (dostała na imię Miranda, a jej brat bliźniak w posiadaniu Kuby to mały Mal, sprezentowane nam przez kochaną Jolę, która potrzebowała namacalnych dowodów, że jestem człowiekiem. :) ) przyciągał uwagę tłumów i był nieustannie molestowany przez przechodniów. Padało, jakże symbolicznie, bo jakże niebo ma nie płakać, kiedy ci wszyscy kolorowi i cudowni ludzie rozjeżdżają się do domów? Gdzie wprawdzie nie będą musieli spać na karimacie i żywić się hot-dogami w najlepszym wypadku… ale zamieniliby te wszystkie wygody za to, by znów był marzec, znów Poznań, znów Pyrkon…

Zobacz galerię zdjęć z Pyrkonu!

Zdjęcia z Pyrkonu by Katarzyna “Minimysz” Kowalczyk-Zaleśna & redakcja Gavran.pl

W sieci znana też jako Koralina Jones. Redaktor naczelna Gavran.pl, główny administrator Forum Gavran ( http://forum.fan-dom.pl ), administruje także Thornem - oficjalną stroną Anety Jadowskiej ( http://anetajadowska.fan-dom.pl ). Współzałożycielka Grupy Fan-dom.pl . W wolnych chwilach recenzentka i blogerka.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze