Fantastyczny świat Cathii prezentuje: Szczęście w nieszczęściu?

Podoba się?

cathai avCzy wiecie, co to jest Expanded Universe? To nazwa, którą fani „Gwiezdnych wojen” określają tysiące historii, ktore narosły wokół oryginalnych sześciu filmów, a które zostały opowiedziane w książkach, komiksach, grach i erpegowych sourcebookach. Oczywiście, jak można się spodziewać, są to rzeczy zarówno naprawdę dobre, jak i świństwo, do którego bez kija nie należałoby nawet podchodzić. Wszystko to jednak istniało pod szyldem „Star Wars” i nawet małe różowe króliczki jako Mistrzowie Jedi mieli swoich fanów i obrońców.

Niedawno światem starwarsowych fanów wstrząsnęła informacja o tym, że Disney, do którego obecnie należą prawa do „Gwiezdnych wojen”, zamierza skasować całe EU, pozostawiając jedynie filmy, serial „Wojny klonów” i nowe serie, które już wkrótce zaczną być nadawane. Jak łatwo się domyślić, rozpętało to burzę. Nawet ci, którzy od wielu lat psioczyli na to, co dzieje się w gwiezdnowojennym światku, oburzyli się niesamowicie i niemalże zaczęli cytować klasyków o tej ręce, co to jeśli się podniesie… Podniosło się larum nad postaciami, nad olbrzymimi kolekcjami będącymi ozdobami domowych półek i ogólnie dziwem jest, że żadna z siedzib Walt Disney Company nie padła ofiarą płomieni podłożonych w nocy przez oburzonych fanów. Bardzo niewiele osób podeszło do tego rozsądnie, choć podobnie było w przypadku informacji o tym, że Lucas sprzedał „Star Wars” tym od Myszki Miki.

Świat „Gwiezdnych wojen” to przecież historie sięgające już i pra-prawnuka Luke’a Skywalkera z jednej strony, a powstania Zakonu Jedi z drugiej. Tysiące lat galaktycznej historii zostało zapełnionych przygodami godnymi, jeśli nie filmów, to zgrabnie nakręconych odcinków seriali. Mamy epickie wojny, mamy pojedyncze osoby odmieniające losy Galaktyki, mamy spiski ciągnące się przez tysiąclecia, mamy statki kosmiczne i wszystko to, co czyniło Star Warsy Star Warsami. W dodatku, dzięki nieźle rozwiniętej gałęzi przemysłu gier komputerowych, w części tych wydarzeń fani mogli sami uczestniczyć, doprowadzając do śmierci tego i tamtego przeciwnika. Oczywiście, są i rzeczy, o których człowiek najchętniej by zapomniał, a które zostały częścią kanonu – taki chociażby Waru, czyli istota przybywająca z innej czasoprzestrzeni albo Skippy, robot Jedi, ale cóż, żaden z tak rozwiniętych światów nie może się obyć bez wpadek. Dostaliśmy przecież setki doskonałych postaci, na czele z Wielkim Admirałem Thrawnem i Marą Jade, żeby daleko nie szukać. I teraz to wszystko zostałoby tak po prostu skreślone?

Kiedy jednak spojrzeć na to trzeźwym okiem i rozważyć wszystko, co zostało powiedziane, a czasem wręcz niedostrzeżone lub celowo zignorowane przez fanów, można dostrzec zalety tej sytuacji. W całą tę pozorną różnorodność wkradła się bowiem nuda i monotonia. Początkowo w kontynuacjach zwycięska Rebelia walczyła z niedobitkami Imperium, które zawsze wyciągało z rękawa albo jakiegoś lorda, albo admirała, a ilość rozproszonej floty i samowola dowództwa stawiała pod dużym znakiem zapytania całe szkolenie imperialnej kadry. Potem nie było lepiej – jeśli cokolwiek działo się w Galaktyce, jeśli ktokolwiek cokolwiek knuł, można było postawić dolary przeciwko orzeszkom, że będzie to Sith. W skrajnym przypadku całe plemię Sithów, które przetrwało tysiąclecia, ukrywając się na jakimś zadupiu Galaktyki. Doprawdy, wszyscy ci Jedi i wszyscy ci Sithowie, którzy wyznawali Zasadę Bane’a – co to zawsze jest ich dwóch, byli po prostu ślepi i zupełnie niedokształceni w Mocy. Ileż, do diabła, można? Postaci? Jasne, mieliśmy sporo wybitnych postaci – pomijając już wspomnianych Marę Jade i Thrawna, osobiście doceniam Lumiyę, która ewoluowała od bycia miłością nieopierzonego Luke’a Skywalkera w komiksach Marvela z lat 70. do złowrogiej Lady Sithów (tak, znów!), admirała Pellaeona czy Exara Kuna lub Nagę Sadowa z komiksów o odległej galaktycznej przeszłości. W pewnym momencie jednak zaczęliśmy dostawać po prostu nudne kalki, że przywołam tutaj przykład tylko Cole’a Fardreamera z koszmaru pod tytułem „Nowa Rebelia”. Kolejni pojawiający się bohaterowie byli najczęściej tylko nudnym dodatkiem do nieśmiertelnej Wielkiej Trójcy Solo, Organa, Skywalkera i ich rodziny. Lepiej działo się w utworach dotyczących przeszłości – tam twórcy mieli większe pole do popisu i dzięki temu mamy doskonałe kreacje, takie jak Darth Bane, Zayne Carrick czy Revan. Jednek liczyć na coś absolutnie nowego było trudno, choć próbowano wielu nowych form – chociażby horroru czy kryminału. Z pierwszego wyszła nudna opowiastka o zombie, bohaterem kryminału musiał zostać oczywiście rycerz Jedi ścigany przez Imperium, bo inaczej nikt by nie wiedział, że akcja dzieje się w świecie „Gwiezdnych wojen”.

Dlatego liczę na to, że stworzenie zupełnie nowego kanonu może dać szansę na coś ciekawego, coś nowego. Oczywiście, może być tak, że dostaniemy kolejne prequele i zdziecinniałe historyjki w stylu „Wojen klonów”, ale można się, póki co, łudzić. Trailer nowej serii „Rebels” zapowiada wprawdzie przygodę stworzoną dla young adults, ale jestem skłonna udzielić temu serialowi kredytu zaufania, bo od czegoś w końcu trzeba zacząć.

Nie desperuję również nad tym, że to Disney nadzoruje kręcenie nowych części SW. W końcu to Disney stał za „Piratami z Karaibów”, które na początku były doskonałym Kinem Nowej Przygody, za którym tęskniłam od czasów starego Indiany Jonesa (kontynuacje to jednak zupełnie inna para kaloszy). Za wszystkimi ostatnimi superprodukcjami z marvelowymi bohaterami również stoi wytwórnia Disneya, a znakomita większość z nich jest naprawdę dobrym kawałkiem kina. Jednak żeby nakręcić coś, co działo się po „Powrocie Jedi”, Disney musiał „wykosić” wszystko, co powstało na ten temat – powiedzmy sobie szczerze, fanowskie mrzonki o ekranizacji Trylogii Thrawna miały zerowe szanse na powodzenie. Nie da się stworzyć dobrej nowej historii, balansując pomiędzy tysiącami faktów i postaci, które pojawiły się w odległej Galaktyce jak grzyby po deszczu. To posunięcie było naprawdę przewidywalne i – paradoksalnie – daje szansę na powstanie spójnej i sensownej historii.

Dużo osób, lamentując również nad losami swojej kolekcji, zapomina o tym, iż ta linia czasowa nie idzie zupełnie w odstawkę. W starym kanonie będą osadzone powieści z serii „Legendy” i tam wszystkie nasze ukochane postaci i fakty nadal będą żyły (albo i nie). Wiadomo, że powstaje już książka o Wielkim Moffie Tarkinie osadzona w starej właśnie rzeczywistości. Wiadomo, że będą kolejne. Oczywiście, oznacza to więcej rzeczy do nabycia i więcej pieniędzy do wydania, ale tak zawsze już było ze starwarsami, zwłaszcza od momentu, kiedy za sprawą prequeli i „Wojen klonów” zostały spopularyzowane wśród kolejnego pokolenia. Liczę jeszcze na jedną rzecz, o której wspomniał jeden ze starwarsowych pisarzy, Timothy Zahn. Po ogłoszeniu disneyowskiej wstrząsającej nowiny, napisał bowiem, iż możliwym jest, że te elementy gwiezdnowojennego EU, które nie będą miały bezpośredniego wpływu na główny wątek, pozostaną. To nie byłoby nowe zjawisko, jeśli chodzi o ten świat, podobnie postąpiono bowiem z kanonem komiksów Marvela. Pojawiały się tam bzdury niewiarygodne, jednak były one kanonem do momentu, w którym, w jednej z nowszych książek lub komiksów, nie pojawiła się rzecz zupełnie inna, a dotycząca tego samego. Oczywiście, wprowadzało to pewne zamieszanie, ale sprawa była jasna – w tym momencie ten element komiksu przestaje być kanoniczny. Podobnie może być i w tym przypadku. Szczerze mówiąc, liczę na to.

Liczę na to, że Disney może dać „Gwiezdnym wojnom” drugie życie, bo powiedzmy sobie szczerze – filmów gorszych od prequeli naprawdę nie da się nakręcić, a nowy kanon może być ciekawszy i bardziej spójny od starego. Zresztą, ciężko nastawiać się przeciwko czemuś, czego jeszcze nie widzieliśmy! Jeśli odrzucimy nowości, pozostaną nam ukochane książki i seria „Legendy”. Nie ma powodu do załamywania rąk i palenia książek – w końcu Moc jest z nami. Zawsze.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze