Eugeniusz Dębski “Hell-P” – recenzja

Podoba się?

Uwielbiam Eugeniusza Dębskiego. Pierwszym powodem jest fakt, iż jedna z jego książek ponownie zachęciła mnie do czytania, gdy kilka lat temu złapałam jakąś blokadę i za nic nie mogłam jej przeskoczyć. Co prawda Hell-P nie jest tą powieścią, ale siadłam doń z porównywalnym dreszczykiem. Jakbym wracała do przyjaciela, z którym nie widziałam się szmat czasu.

Przyznam ze smutkiem, że dawno nic Dębskiego nie czytałam i zapomniałam, dlaczego tak mocno się w jego prozie zakochałam. Ale już pierwsze kilka stron przywołało te same wrażenia, co kiedyś, i wpadłam na nowo. Autor ma tak nietuzinkowy styl, że mogę zaryzykować stwierdzenie, iż poznałabym go w gąszczu innych opowiadań, choćby były ich setki. Albo przynajmniej pomyślała hmm, ten koleś pisze strasznie podobnie do mojego ulubionego pisarza! Mnóstwo gier słownych i określeń, które pozornie do siebie nie pasują, ale po wprowadzeniu ich w życie, czy raczej myśli lub mowę bohaterów, sytuacja staje się przeciwna. Nie przepadam za potocznymi wyrażeniami, ale w Hell-P wszystkie są bardzo… na miejscu.

Dana postać nie mogła tego powiedzieć inaczej, to jej sposób mówienia, zależny od charakteru, pochodzenia, a także okoliczności. Podczas gwałtownych zdarzeń, w napiętej atmosferze obelżywe, nieskomplikowane słowa i suche jak pustynia żarty wydają się znacznie bardziej prawdopodobne i naturalne niż podniosłe oświadczenia. Rozładowują napięcie i w powieści, i w czytelniku. Kiedy Kamil Stochard i Jerzy-Jerry Wilmowsky pokładali się ze śmiechu, ja też się śmiałam, choć niezbyt było z czego. Mogło to być nieco niekomfortowe dla współlokatorki, bo kiedy próbowałam jej wytłumaczyć przyczynę mojego rozbawienia, nie udawało mi się za wiele wykrztusić. Nawet jeśli wyplułam z siebie kilka sensownych zdań, nie spotykały się z podobną wesołością.

Nie rozumiem dlaczego.

Sporo pamiętałam z tej historii i bałam się, że zwłaszcza znajomość zakończenia będzie mi zawadzać. Wracały do mnie przełomowe momenty, ale drobnostki także. Na szczęście nie stanowiło to żadnego problemu, wprost przeciwnie; cieszyłam się jak dziecko, uzupełniając brakujące miejsca pomiędzy fragmentami. Powieść wciąga jak bagno i zanim się obejrzałam, była już skończona, zostawiając mnie z pustymi rękami i chęcią na więcej. I więcej. I jeszcze trochę więcej.

Chyba jestem na kacu czytelniczym. Jako klina mogę wykorzystać inne powieści Dębskiego, ale jak znam życie, to pociągnie za sobą nawet większe pragnienie.

Drugiej części serii nie ruszę, chociaż mam. Z poprzedniego wydania najgorzej zapisała się w mojej pamięci korekta, czy raczej jej brak. Napotykałam całą masę literówek, które raz po raz zatruwały przyjemność czytania. Zaś w Hell-P od Piaskuna ani razu moja uwaga nie została przyciągnięta przez jakieś niedopracowania. O okładkach można szeroko dyskutować (zresztą, mam wrażenie, że to jeden z najchętniej poruszanych przez fanów tematów, i wszyscy zazwyczaj są wyjątkowo zgodni…), mnie podobają się tak samo.

Cieszę się z tego drugiego wydania. I cieszę się, że je mam.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze