“Siła niższa” Marta Kisiel – recenzja

Podoba się?

2229 dni, czyli 6 lat, 1 miesiąc i 7 dni. Właśnie tyle Marta Kisiel kazała czekać swoim fanom na „Siłę niższą”, kontynuację kultowego, przynajmniej dla mnie, „Dożywocia”. Na szczęście dobre wieści przyszły odrobinę wcześniej, gdyż latem tego roku wydawnictwo Uroboros ogłosiło, iż premiera wyczekiwanej książki nastąpi już za kilka miesięcy, więc wszyscy mogliśmy zakrzyknąć głośne Alleluja! Wreszcie nadszedł ten długo wyczekiwany dzień, 26. października, „Siła niższa” zstąpiła na świat i było to niczym wizyta św. Mikołaja dwa miesiące przed czasem.Cóż, przyznaję się bez bicia, iż dotychczas opublikowane książki autorstwa Marty Kisiel darzę miłością↨ dozgonną i od pierwszego wejrzenia. To właśnie od „Dożywocia” zaczęła się moja przygoda z byciem recenzentką. Jeśli macie chandrę, dopadł Was zły los, a ze sklepów właśnie wycofali ulubiony smak czekolady, Ałtorka* i jej powieści są tym, co może poprawić humor i oderwać od szarej, zaokiennej rzeczywistości. Dla mnie osobiście oczekiwanie na kontynuację przygód Konrada, Licha, Krakersa i różowych królików było ciut krótsze, gdyż moje pierwsze spotkanie z nimi nastąpiło w październiku 2011 roku.

„Siłą niższa” nie zawodzi. To znów ten ujmujący, barwny i zabawny styl, który sprawia, że strony mijają jedna za drugą nie wiedzieć kiedy i nim człowiek się obejrzy już widzi ostatnią kropkę w ostatnim wersie. Te wszystkie cudowne zdania złożone są niczym miód na serce każdego językowego purysty, a zamknięte w okładkach tworzą zgrabną całość, która uwodzi Czytelnika swoim klimatem. Tym, co zawsze urzekało mnie w książkach stworzonych przez autorkę jest fakt, iż jej powieści są jakby zaprzeczeniem popularnych wśród fantastów trendów – krew nie tryska strumieniami, a flaki nie rozbryzgują się na ścianach, przekleństw tu praktycznie brak (choć w przypadku najnowszego dzieła Turu trochę nadrabia), a, tak zwane, gorące momenty spotkamy co najwyżej pod pokrywką krakersowego kociołka z zupą. A mimo wszystko, chociaż łagodne, bardzo mocno zapadają w pamięć. Tworzyć w ten sposób trzeba umieć, a ta pani opanowała tę zdolność doskonale.

Tym, czego na pewno nie brakuje w twórczości Marty Kisiel, jest humor, a najnowsza powieść Ałtorki nie stanowi pod tym względem żadnego wyjątku. Zarówno językowe przepychanki między bohaterami, jak i sytuacje, z którymi przyszło się im zmierzyć, potrafiły wywołać u mnie szeroki uśmiech, a to nie zdarza mi się często, gdyż z natury więcej we mnie pesymizmu niż optymizmu. Ale ten, kto myśli, iż „Siła niższa” jest wyłącznie śmieszną opowiastką, prócz paru uśmiechów, nic niewnoszącą do życia, będzie w „mylnym błędzie”. Historia ta pod płaszczykiem wesołości skrywa bowiem refleksje nad tym, co ważne i najważniejsze. Ponadto uczy o zgubnych, zwłaszcza dla portfela, skutkach niekontrolowanego dostępu do Internetu. A z tym trzeba stanowczo uważać, jeśli jeden z podopiecznych ma upodobanie do pewnego rodzaju gadżetów.

Prócz znanych już z poprzedniej części postaci Czytelnik ma szansę poznać bliżej między innymi Turu Brząszczyka, trio młodych i ucieleśnionych Wehrmachtowców czy anioła stróża Tsadkiela, bardziej znanego, jako Zadkiel. Według mnie „wrzód na tyłku” również by pasowało do owego przedstawiciela pierzastych. Bezkonkurencyjny prym wśród wszystkich osobników przewijających się na kartach tej powieści wiedzie Turu – skarbnica „rzyciowych” mądrości o posturze niedźwiedzia i sercu ciepłym jak kakao w mroźny poranek. Aczkolwiek mimo swej łagodności w zęby również dać potrafi, bo jak sam mówi o sobie, jest pacyfistą, ale nieortodoksyjnym. O ile Brząszczyk to postać, która od pierwszego momentu wzbudza sympatię, o tyle Tsadkiel jest jego zupełnym przeciwieństwem. Anioł z piekła rodem i tendencją do 24-godzinnej diabolicznej nadopiekuńczości stanowi kontrapunkt dla łagodności pozostałych bohaterów, a w szczególności dobrodusznego, głupiutkiego i zarazem bardzo mądrego Licha. Od takich nadgorliwych stróżów, borze wszechlistny, nas uchowaj.

Trzeba przyznać, iż ilustracja okładkowa powieści jest dość… specyficzna. Jednak po zapoznaniu się z zawartością doszłam do wniosku, że jest to taki mały uśmiech Ałtorki i twórcy grafiki w stronę konwentowiczów maści wszelakiej, a jednocześnie stanowi element dość skutecznie przykuwający wzrok. Kolejnym z takich mrugnięć w stronę Czytelnika jest drobny crossover, jaki możemy odnaleźć na kartach książki – fani twórczości Marty Kisiel na pewno bez problemu go rozpoznają.

Zmierzając ku zakończeniu tej recenzji muszę wspomnieć co nieco o wadach „Siły niższej”. Jest tylko jedna. Ta książka jest stanowczo za krótka, gdzieś tak o 1000 stron. Zwłaszcza że twórczyni grozi, że to ostatnia część przygód Licha i ferajny. Ale nic to, bo gdyby Ałtorka nie wiedziała, o czym pisać, to podpowiadam – przecież każda z postaci zasługuje na swoją własną opowieść. A najlepiej siedem, albo piętnaście.

Dla mnie „Siła niższa” oraz pozostałe powieści Marty Kisiel to bezkonkurencyjne numery jeden współczesnej polskiej fantastyki, które nie muszą się obawiać strącenia z podium, ponieważ „rywale” są daleko w tyle. Już nie mogę się doczekać kolejne książki spod ałtorskiego pióra i mam nadzieję, że nie przyjdzie mi na nią czekać przez kolejne sześć lat. A póki co, czytajcie Kisiel i Alleluja!

* – pisownia w całej recenzji zamierzona

Zły Wilk

Subskrybuj
Powiadom o
guest

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze